Wolność bardzo cieszy, ale kiedy Przewodnik znika za horyzontem wolność zmienia się w zagubienie i rodzi się niepokój.Na początku zdjęcia i „Jeszcze trochę wolności” wydały mi się optymistyczne, że „jeszcze trochę…” – by jej nie zabrakło, by każdy odetchnął pełną piersią. A dzisiaj zostało – „…trochę…”, jakby nie mogło być jej więcej i tęskno się zrobiło. Po głowie chodzą pytania, co się dzieje z Przewodnikiem, kiedy wróci i czy wędruje, a jeśli tak to gdzie? Czy cieszy się jeszcze zimą, a może wiosnę spotkał już na szlaku. I nie od razu spostrzegłam, że zdjęcia są cz-b. Gdy pierwszy raz je widziałam za moim oknem ołowiane chmury przemierzały niebo groźnymi tabunami, a wiatr wygwizdywał im donośnego marsza. Wtedy zupełnie naturalne wydało mi się, że i u Ciebie chmurność nieboskłonu i przygaszona szaro-niepogodna tonacja. Ale kiedy u mnie słońce z błękitem igrało na niebie, coś mi nie pasowało… jakby w zdjęciach ktoś zawiesił ciemną kurtynę nad horyzontem, a ostatnie plany pozbawił dali i przestrzeni – wtedy spostrzegłam, że niebo nie jest szarobłękitne, a szaro-ołowiane.Taki mały „chochlik” wkradł się do percepcji znowu emocje i aura zaważyły na interpretacji zdjęć.I co mi jeszcze przychodzi do głowy, to dziwne? (nie wiem czy to trafione określenie) światło – jakby teatralne, jakby góry były makietą, a światło pochodziło ze studyjnego reflektora.Takie odczucia biorą się pewnie stąd, że umysł przyzwyczajony jest, że ziemia zawsze ciemna, a niebo jasne jest – a tu na odwrót i dodatkowo ostatni plan nie pozwala oczom „uciec” w nieskończoność. Ciemne chmury (niczym kurtyna w teatrze) ograniczają przestrzeń. Stąd pewna kameralność tychże ujęć, spokój… a góry są jakby sceną, na której mialby rozegrać się spektakl – może szalony taniec śnieżnej burzy?I gdy dzisiaj stoję na Rozsypańcu, a Krzemień z Tarnicą wydają się jakby ma krawędzi śnieżnej Krainy, myślę sobie, że i do Caryńskiej nie musi być daleko, a ona swoim najjaśniejszym z wszystkiego wierzchołkiem wskazuje punkt – to tu. Więc pójdę przed siebie, a może powinnam podczołgać się Równią Jackową?, bo chmury wręcz na wierzchołkach Tarnicy i Krzemienia legły. Ale byle przed siebie, żeby „uszczypnąć” niebo nad Caryńską… może zrobi się tam mała dziurka, przez którą wpłynie do obrazu barwne światło.Tak się rozeszły niepoważne myśli nocą…A co do zniknięcia Przewodnika to…ja wiem… rozumiem, ale jak to wytłumaczyć Tęsknocie za nowym spojrzeniem i Ciekawości za kolejną wędrówką Czarodzieja Pozdrawiam cieplutko
Tobie Rozsypaniec, a mnie beskidzka Glorietka tak przypadła do gustu wprost uwielbiam ją i nie tylko jako nazwę góry, ale też jako słowo piękne samo w sobie. Tyle w nim delikatności i finezyjności, z odrobiną zadziorności… i pomyśleć, że tak nazywa się góra, a nie – roześmiana dziewczynka, która w lilowym brzasku, baletowymi pirueatmi strąca psotnie z trawy poranną rosę, a subtelnymi pląsami budzi zaspane stokrotki…z beskidzką łąką radośnie wita nowy dzień….i szkoda, że nie żyjemy w baśni lub bajce, wtedy na pewno byłaby wśród nas dziewczynka o imieniu Glorietka …a może by tak bajkę urzeczywistnić?
Też dostrzegłam w tej zadumanej skale „żywą istotę”, jednak pomyślałam raczej o Duchu Gór, który otulony w śniegowe miękkości strzeże ciszy i zimy pod bieszczadzkim niebem. Chyba jest mu ciepło pod tak grubą warstwą białego puchu i… śmieszne kukuryku ma na czubku głowy. Po gęstej brodzie i niewielkiej czuprynie można domniemać, że poczciwy z niego staruszek, ale (jak widać) bystrym okiem bezustannie czuwa nad bieszczadzkimi Wędrowcami
Panie Wlademarze, jestem ciekawa jaka to Poezja, która się Panu ostatnio stała? Nie mieszkam już na bezsennym (dokąd Pan jeszcze linkuje), ale na metafory.blox.plZapraszam:)
Pierwsze zdjęcie – odnosi się wrażenie,że na pierwszym planie siedzi przyczajony,zamyślony Lew,który spogląda ze spokojem i myśli,że śnieg może stopnieje?
Rozypaniec … przepadam za tą nazwą. Ni to szczyt a właściwie poszarpane wypłaszczenie na połoninach …. Taki wstęp do raju Halicza i całej reszty. Taki niepozorny, nie poskładany, niepewny, rozdygotany… Gdzieś tam w przeszłości Bojkowie po swojemu go nazwali, a kartograf zaczerpnął odważnie z ludowych podań i przezwisk. Nie mogę się nadziwić poetyczności tej nazwy, tak cudownie adekwatnej do tego, co mamy pod stopami i w sercu, gdy patrzymy na … Rozsypaniec.
Bardzo lubię ten szlak. Ostatnio byłam tam o zachodzie słońca. A potem wiało i chmurzyło się i ciemno było. Ale pięknie. Choć iść trzeba było ostrożnie.Szczególnie podoba mi się pierwsze zdjęcie.
I oto właśnie cała rzecz sie rozchodzi: „Góry i wolność dokoła, chyba dostąpimy tu wniebowstąpienia…” Spotkałeś św. Piotra z herbatą w schronisku?:) On na pewno gdzieś tam sobie w Chatce Puchatka cicho drzemie…:) i czeka:)
~ameli
13 Marzec 2008 03:54
Wolność bardzo cieszy, ale kiedy Przewodnik znika za horyzontem wolność zmienia się w zagubienie i rodzi się niepokój.Na początku zdjęcia i „Jeszcze trochę wolności” wydały mi się optymistyczne, że „jeszcze trochę…” – by jej nie zabrakło, by każdy odetchnął pełną piersią. A dzisiaj zostało – „…trochę…”, jakby nie mogło być jej więcej i tęskno się zrobiło. Po głowie chodzą pytania, co się dzieje z Przewodnikiem, kiedy wróci i czy wędruje, a jeśli tak to gdzie? Czy cieszy się jeszcze zimą, a może wiosnę spotkał już na szlaku. I nie od razu spostrzegłam, że zdjęcia są cz-b. Gdy pierwszy raz je widziałam za moim oknem ołowiane chmury przemierzały niebo groźnymi tabunami, a wiatr wygwizdywał im donośnego marsza. Wtedy zupełnie naturalne wydało mi się, że i u Ciebie chmurność nieboskłonu i przygaszona szaro-niepogodna tonacja. Ale kiedy u mnie słońce z błękitem igrało na niebie, coś mi nie pasowało… jakby w zdjęciach ktoś zawiesił ciemną kurtynę nad horyzontem, a ostatnie plany pozbawił dali i przestrzeni – wtedy spostrzegłam, że niebo nie jest szarobłękitne, a szaro-ołowiane.Taki mały „chochlik” wkradł się do percepcji
znowu emocje i aura zaważyły na interpretacji zdjęć.I co mi jeszcze przychodzi do głowy, to dziwne? (nie wiem czy to trafione określenie) światło – jakby teatralne, jakby góry były makietą, a światło pochodziło ze studyjnego reflektora.Takie odczucia biorą się pewnie stąd, że umysł przyzwyczajony jest, że ziemia zawsze ciemna, a niebo jasne jest – a tu na odwrót i dodatkowo ostatni plan nie pozwala oczom „uciec” w nieskończoność. Ciemne chmury (niczym kurtyna w teatrze) ograniczają przestrzeń. Stąd pewna kameralność tychże ujęć, spokój… a góry są jakby sceną, na której mialby rozegrać się spektakl – może szalony taniec śnieżnej burzy?I gdy dzisiaj stoję na Rozsypańcu, a Krzemień z Tarnicą wydają się jakby ma krawędzi śnieżnej Krainy, myślę sobie, że i do Caryńskiej nie musi być daleko, a ona swoim najjaśniejszym z wszystkiego wierzchołkiem wskazuje punkt – to tu. Więc pójdę przed siebie, a może powinnam podczołgać się Równią Jackową?, bo chmury wręcz na wierzchołkach Tarnicy i Krzemienia legły. Ale byle przed siebie, żeby „uszczypnąć” niebo nad Caryńską… może zrobi się tam mała dziurka, przez którą wpłynie do obrazu barwne światło.Tak się rozeszły niepoważne myśli nocą…A co do zniknięcia Przewodnika to…ja wiem… rozumiem, ale jak to wytłumaczyć Tęsknocie za nowym spojrzeniem i Ciekawości za kolejną wędrówką Czarodzieja
Pozdrawiam cieplutko
~ameli
13 Marzec 2008 01:17
Tobie Rozsypaniec, a mnie beskidzka Glorietka tak przypadła do gustu
wprost uwielbiam ją i nie tylko jako nazwę góry, ale też jako słowo piękne samo w sobie. Tyle w nim delikatności i finezyjności, z odrobiną zadziorności… i pomyśleć, że tak nazywa się góra, a nie – roześmiana dziewczynka, która w lilowym brzasku, baletowymi pirueatmi strąca psotnie z trawy poranną rosę, a subtelnymi pląsami budzi zaspane stokrotki…z beskidzką łąką radośnie wita nowy dzień….i szkoda, że nie żyjemy w baśni lub bajce, wtedy na pewno byłaby wśród nas dziewczynka o imieniu Glorietka
…a może by tak bajkę urzeczywistnić? 
~ameli
13 Marzec 2008 00:33
Też dostrzegłam w tej zadumanej skale „żywą istotę”, jednak pomyślałam raczej o Duchu Gór, który otulony w śniegowe miękkości strzeże ciszy i zimy pod bieszczadzkim niebem. Chyba jest mu ciepło pod tak grubą warstwą białego puchu i… śmieszne kukuryku ma na czubku głowy. Po gęstej brodzie i niewielkiej czuprynie można domniemać, że poczciwy z niego staruszek, ale (jak widać) bystrym okiem bezustannie czuwa nad bieszczadzkimi Wędrowcami
~pod sciana
11 Marzec 2008 14:03
Drogi Czado, Wiosny! Błagam – Wiosny !
~Alina
10 Marzec 2008 09:48
Dzień Mężczyzny.. Najlepsze życzenia.
~czado
9 Marzec 2008 18:32
To zdanie o poezji napisałem kilka lat temu, więc turdno sobie przepomnieć kogo miałem na myśli… Herbert…?
~marya.krynska.szostak
9 Marzec 2008 16:14
Panie Wlademarze, jestem ciekawa jaka to Poezja, która się Panu ostatnio stała? Nie mieszkam już na bezsennym (dokąd Pan jeszcze linkuje), ale na metafory.blox.plZapraszam:)
~rude wredne
9 Marzec 2008 12:16
Jeszcze, jeszcze !
~sovelo
6 Marzec 2008 20:40
chłodne powietrze przenikający każdy milimetr mojego istnienia…dziękuję, tego mi było potrzeba
~Ave
6 Marzec 2008 14:00
Czado , piękne zdjęcia
)Minione wakacje miałam właśnie w Bieszczadach .Zima dodaje im szczególnego uroku …
~Iga
6 Marzec 2008 09:57
Pierwsze zdjęcie – odnosi się wrażenie,że na pierwszym planie siedzi przyczajony,zamyślony Lew,który spogląda ze spokojem i myśli,że śnieg może stopnieje?
~Agnieszka
6 Marzec 2008 00:43
Te zdjęcia są naprawdę wyjątkowe:-)
~Słoneczko
5 Marzec 2008 22:09
oglądając zdjęcia zatęskniłam za Bieszczadami, wolnością i ciszą, którą niosą….
~Carrmelita
5 Marzec 2008 00:07
Rozypaniec … przepadam za tą nazwą. Ni to szczyt a właściwie poszarpane wypłaszczenie na połoninach …. Taki wstęp do raju Halicza i całej reszty. Taki niepozorny, nie poskładany, niepewny, rozdygotany… Gdzieś tam w przeszłości Bojkowie po swojemu go nazwali, a kartograf zaczerpnął odważnie z ludowych podań i przezwisk. Nie mogę się nadziwić poetyczności tej nazwy, tak cudownie adekwatnej do tego, co mamy pod stopami i w sercu, gdy patrzymy na … Rozsypaniec.
~Jofa
4 Marzec 2008 00:26
Bardzo lubię ten szlak. Ostatnio byłam tam o zachodzie słońca. A potem wiało i chmurzyło się i ciemno było. Ale pięknie. Choć iść trzeba było ostrożnie.Szczególnie podoba mi się pierwsze zdjęcie.
~Julia
2 Marzec 2008 21:56
Wolnosc tak jak milosc- najwazniejsze…
~Aś
2 Marzec 2008 18:53
och wolność… piękne…
~Alina
2 Marzec 2008 16:25
Portret….
~rude wredne
2 Marzec 2008 16:19
I oto właśnie cała rzecz sie rozchodzi: „Góry i wolność dokoła, chyba dostąpimy tu wniebowstąpienia…” Spotkałeś św. Piotra z herbatą w schronisku?:) On na pewno gdzieś tam sobie w Chatce Puchatka cicho drzemie…:) i czeka:)