Chętne ręce kierowane dobrą myślą sprawiające, że czas traktuje kapliczkę jak własne dziecko.
Otwarte myśli, które łączą obraz miejsca z historią pokoleń związanych z tą ziemią.
Wędrowcy, którzy znajdują wytchnienie i wiatr we włosach.
A ja w pogodę, w którą jak mówiła Mama: „…psa by z domu nie wygnał…”, nie wiedząc o tym co przeczytam później
, okrążam kapliczkę kolejny raz.
Czy gdzieś jeszcze tak jest? Pytałem kiedyś…
Przyjemnie jest spotkać dobrych znajomych w odludnym jak by się wydawało miejscu.
Pozdrawiam serdecznie
~gagool
2 Luty 2008 22:19
chce się żyć… dzięki Twojej pasji… Dziękuję Ci za Twoje zdjęcia…
~I.
2 Luty 2008 21:44
Jest czego zazdrościć… Cudowne
~ameli
29 Styczeń 2008 03:59
P.S. a może to my – szaleni z zachwytu – przesuwając to w dół, to w górę (suwakiem bądź rolką myszy) w bezopamiętanym zapatrzeniu roztarliśmy o krawędzie ekranu ognistości „Nie tym razem” zabarwiając nimi kolejne obrazy
…ach ta niepoprawna wyobraźnia, na siłę chce mieć swój udział w tworzeniu tychże dzieł, no ale … po tą ją mamy, by rekompensowała nam niemożliwe 
~ameli
29 Styczeń 2008 03:44
…zapłonęło Niebo nocą…- wstydem,- żarem,- niespokojnymi chmurami?A może to nie Niebo z zazdrości lecz poprzedni obraz „po koleżeńsku” sam podzielił się barwą – nie mogąc jej intensywności i energii utrzymać w kadrze? Ta niemal wrzy pod górną krawędzią, a jej opary kumulując się nad „cergowym” horyzontem w końcu uleciały w toposferę kolejnego zdjęcia. Wznosząc się i wznosząc (bo bardzo lekkie są) w ostateczności dotarły aż pod granicę stratosfery następnego. Tam nie mogąc sforsować ciężkich i gęstych chmurzysk, zatrzymane na krawędzi wznisienia opadły delikatnie złotym pyłem…. zamieniając „zwyczajny” groźny i burzowy nastrój w fantastyczną bajkę.