… przymierzyć kosę do łanu dojrzałej pszenicy. Byłem tak przejęty by nie zrobić mierzwy, odciąć równo od ściany, nie odciąć kłosów, które źle zagarnięte przewracały się w niewłaściwą stronę. Kosa miała do tego specjalny kabłąk z kawałkiem płótna, którego ustawienie było wiedzą niemal magiczną. Wszyscy na mnie patrzyli, a ja z tremą czekałem co powie Mama. Czy równo odkoszone od ściany, czy dobrze się zbiera? Co powie Tata, czy nie młócę kosą, czy na ściernisku nie leży ziarno, czy nie leżą kłosy, czy uda mi się nie zatępić ostrza, nie złamać kosiska? Bezpieczniej było robić powrósła lub zbierać to co wykosił Tata, choć ręce bardzo były przy tym pokłute i odrapane. Jednak kosa w rękach to ogromna nobilitacja, zaszczyt jakby się było głową rodziny, kimś w tym momencie najważnieszym. I jeszcze ta zdrowa rywalizacja z sąsiadami obok, kto więcej wykosi „za pudnia”, ile „pukopków”. Tato dał mi szansę, nauczył mnie, a ja już nie miałem okazji przekazać tej umiejętności moim synom.
Ech… to się nie wróci… przyjedzie kombajn i w kilka minut będzie po wszystkim.
Pszenica piękna. Tato wziąłby w dłonie kłos, roztarł i ocenił jakość i liczbę ziaren… i widziałbym tę Jego dumę, że jest tym kim jest, żywicielem rodziny w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Nie wszystko rozumiałem wtedy, podobnie jak daleko mi zrozumienia wielu spraw dzisiaj. Obraz naszej rodziny zbierającej wspólnie chleb z pola jest jedym z najcenniejszych jakie mam. I nie tylko w pamięci, gdyż jakimś cudem udało mi się utrwalić kilka scen na kliszy…
~czado
29 Czerwiec 2008 09:09
Z przyjemościa i radościę przeczytałem… dziekuję i pozdrawiam.
~smagliczka
29 Czerwiec 2008 02:17
Piękny opis. I dziekuję, bo się zruszyłam pod koniec Nie było moim udziałem trzymać kosy w ręku. Ja już z pokolenia kombajnowego, i choć rodzinę na wsi mam, jestem – niestety – miastowa i w mieście wychowywana. Ale jest coś takiego w człowieku… skąd to się bierze? gdzie tkwi? płynie w żyłach czerwoną strugą, czy może mamy to w genach? Jest coś takiego w człowieku jak miłośc do ziemi. I jakaś niewysłowiona tęsknota do czasów minionych (których ja przecież pamiętać nie mogę, a czasem tęsknię), do mąki własnoręcznie startej, do okrągłego, ciepłego chleba wyjętego z pieca… A widok złotych łanów – który okazuje się coraz rzadszy w moich rodzinnych stronach – sprawia, że chwilami mogę sobie wyobarazić tę przeszłosć tak wyraźnie, że wydaje mi się ona moją własną przeszłością. I teraz, co pewnie wyda się niekórym dziwne, ale jest bardzo pradwopodbne w moim przypadku – ilekroć spojrzę na złotą pszenicę, przypomi mi się chłopiec z kosą w rękach; przejęty bardzo swoim zadaniem, ale i dumny (bo błyszczą mu oczy ).
~Aleksa
19 Sierpień 2007 15:05
Bardzo ładne zdjęcie i piękny komentarz. Dziękuję.
~Jolka
21 Lipiec 2007 08:51
„‘Ty,co złocisz łany zboża, bielisz mąki pył, …………………… chroń nas z całych sił….” ( za Osiecką)
~broszka
20 Lipiec 2007 18:50
Ja tylko zbierałam po kosie…trzeba było zboże układać równiuteńko w snopku,( pod surowym okiem mamy), zawiązać snop i spieszyć się, żeby zdążyć przed następnym pokosem. Ach, jak zazdrościłam kosiarzowi, że mógł czasem odetchąć, wyprostować się…A potem zwózka snopów właśnie w upał, kiedy zboże było suche. Nikt nie zważał na to, ze gorąc, że duszno, że pot…Słyszało się – tak trzeba. Ale to już minęło -:))Pozdrawiam serdecznie.
~J
19 Lipiec 2007 19:50
…..siedząc na miedzy spokojnie zaplatać wianki z rumianków, zrywać chabry i maki i obserwować z podziwem siłę, wytrwałość i skupienie koszących mężczyzn, kobiet opalonych, uśmiechniętych mimo znoju i upału, nie plątać się pod nogami…zakładać wianki na głowy starszych dziewcząt, które opędzały się ode mnie jak od muchy lub pozwalały pomagać , wieczorem dostać pajdę chleba i piszczeć przy myciu nóg bo pokłute kłosami szczypały niemiłosiernie……pewnie szwendała się tam u Ciebie taka mała pannica…ciekawska…..;o)
~Carrmelita
18 Lipiec 2007 23:17
Tak … to se ne vrati… Kiedyś miałam warkocze w kolorze dojrzałej pszenicy i odciski na dłoniach od wideł, gdy na furze ze zbożem układałam snopki. Słoma latała mi nad głową, pył i owady fruwały w piekącym słońcu, żar lał się z nieba. Nigdy przedtem i potem nie byłam tak zmęczona, brudna i podrapana, jak po żniwach u dziadków lub wujostwa nad Liwcem. Wszystko mnie kuło i bolały przypieczone na słońcu ręce, szyja i twarz. Czasami zamiast układać snopki na wozie, plotłam powrósła w długie warkocze ( do dziś pamiętam technikę ‘podłokciową’ ) i zbierałam, wiązałam wykoszone zborze. Kosa była narzędziem zarezerwowanym dla prawdziwych mężczyzn. Nas, małolatów do niej nie dopuszczano. Za to ścigaliśmy się z sąsiadami, kto wyższą furę zboża zbuduje i szybciej bez kraksy do stodoły dojedzie i z powrotem na pole. Wiecie, co w tym wszystkim było najfajniejsze ? Śpiewanie ! Pomimo spiekoty i ciężkiej harówki, raz po raz dziadek lub ktoś z gromady coś zanucił, a reszta próbowała wtórować. W zadyszce ciężko się śpiewa, trzeba przystanąć i nabrać łyk powietrza w płuca. Czasami wyręczały nas w tym skowronki lub owady, muczące krowy na pastwiskach, konie pasące się przy strudze. Liwiec szumiał, szeptał i niósł swoje czyste jeszcze wtedy wody. Lato się wypełniało… Cudownie było też jeść obiad na polu, pod drzewami na miedzy. Chleb ze smalczykiem i skwarkami, jajka na twardo, mleko zsiadłe i temat dnia: zupa z kurek z kartoflami, zabielana śmietaną. Delicje ! Jak sobie przypomnę, to mnie ślinotok nawiedza i łza się w oku kręci … Było, minęło …,ale coś przecież w nas z tego przetrwało, prawda ?
~Althea
18 Lipiec 2007 16:31
Boże jak mało jest ludzi którzy czują to wszystko tak….pole, ciężką pracę, satysfakcję że czegoś się dokonało, ze coś dzięki mnie urosło….piękne zdjęcie jeszcze piękniej opisane pozdrawiam serdecznie i dobrze że Pan wrócił, smutno tak jakoś bez Pana zdjęć w tej bezdusznej sieci
~Julia
18 Lipiec 2007 14:50
Dzieki Tobie czujemy zapach pszenicy, widzimy Ciebie z kosa w reku, wspolodczuwamy tamta sytuacje. No i te widoki lanow zboz …Piekne! Slowem- ” a to Polska wlasnie”.
~rude wredne
18 Lipiec 2007 13:49
niesamowite…! takie złote wspomnienia oprawione w złocistą ramkę słów… jak złota pszenica… i takie lato, jakim chciałabym je widzieć…
~Aś
18 Lipiec 2007 13:33
Piękne wspomnienie z czasów, kiedy ludzie naprawdę żyli i czuli to życie na każdym kroku… jak dawało w kość, ale też jak nobilitowalo w kolejnej chwili i jakim można było być dumnym, że czegoś się dokonało „tymi rękami”… Moje dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej, toczyło się w małym miasteczku w latach ’90 ale równeż dziękuję Opatrzności, że było takie, a nie inne. Że nie miałam komputera, ani telefonu komórkowego, że domek dla lalek robiłam sobie na półkach starego regału, stołki dla nich z pudełek po czymśtam i że nie koniecznie były firmy matel… a wększość czasu spedzałam z przyjaciółką na rowerze, albo na drzewie – dzieciństwo to cudowna sprawa, no ale se ne wrati… Ta strona poniżej to nie spam, to filmik zatytułowany „FreeHugs!” zajrzyj proszę. Przytulam Cię serdecznie! http://www.youtube.com/watch?v=vr3x_RRJdd4
~maraska
18 Lipiec 2007 13:22
Piękna pszenica. Ja mam takie wspomnienie z dzieciństwa z wykopek Pozdrawiam
wolfbitch@vp.pl
18 Lipiec 2007 05:43
Pieknie to opisales.DziekujeCzuje sie jak w domu ?