Są treningi, w czasie których noga podaje tak, iż wydaje ci się że Pana Boga za nogi chywtasz, bijesz rekordy trasy, "endorfiny wylewają się uszami"...
Ale bywają takie, że wyjście z domu graniczy z cudem. Zawsze coś przeszkadza, czas jest nieodpowiedni, rodzina, choroba, kontuzja, ważne spotkanie, zaległa robota, coś dawno komuś obiecane...
A czas płynie... Po kilku tygodnich zauważasz, że nie jesteś już taki jak byłeś... Dawna forma jest historią... Równia pochyła...
I właśnie wtedy musisz to zrobić... długie wybieganie...
Pobiegniesz tak daleko, że sił wystarczy ci tylko w jedną stronę...
W słocie, zimnie, błocie...
Będziesz walczył nie o rekord trasy, ale by przeżyć, pokonać przenikający na wskroś ziąb, rozgrzać zgrabiałe dłonie, odnaleźć drogę na bezdrożach...
Odnowisz przyjaźń z bólem...
Dobrze jest wtedy wiedzieć, że Ktoś nad tobą czuwa...
Może dlatego nie opuszcza cię pewność, że pokonasz wszystkie słabości i przeciwności?
Wrócisz wyczerpany do cna, ale bezpieczny. Paradoksalnie mocniejszy niż kiedykolwiek byłeś...