Moje odparzone, pełne pęcherzy, zdarte do krwi stopy...
Wybaczcie, że nie zatrzymałem się na wasze wołanie bólem tak silnym i tak długim, jakiego nie doświadczyłem nigdy wcześniej, o jakim nie wiedziałem, że jest…
Moje otarte do krwi plecy…
Przepraszam, że zapomniałem o was, pewnie należało częściej zmieniać przesączoną solą koszulkę, lepiej dopasować plecak.. i nie mam żalu o ten ból będący jak przypiekanie żagwią...
Mój skatowany żołądku…
Dziękuję, że wytrzymałeś tę próbę… i z tej mieszaniny, batonów, żeli, chleba, smalcu, mięsa, makaronu, ciastek, owoców, ampułek, tabletek i saszetek z minerałami popitych kilkunastoma litrami izotoniku, coli, wody, herbaty i bulionu, dałeś mi siły, by pokonać 168 km trudnego, górskiego szlaku UTMB w czasie 40h.
Moje zwyrodniałe, a teraz opuchnięte kolano…
Ty nie protestujesz w czasie biegu, ale będziesz potrzebować tygodni by wrócić do sprawności. Dziękuję i przepraszam… i proszę… daj mi kolejną szansę...
Moje czwórgłowe, dwugłowe, płaskie… serce, płuca…
Byłyście jak ze stali do samego końca. Takimi uczyniły was treningi. Dziękuję!
Moja szalona głowo…
Dziękuję ci szczególnie! To szaleństwo sprawia, że życie zachowuje intensywne barwy, jak wtedy, gdy byłem dzieckiem, gdy codziennie stawałem przed Nieznanym, gdy potrafiłem tak szczerze cieszyć się, że coś mi się udało i gdy widziałem tę samą radość w oczach moich bliskich…
Dziękuję Wam Kibice!
Wspierającym na trasie i dzielących ze mną wzruszenie na mecie w Chamonix, a może i gdzieś w domu przed komputerem. Kibice, którzy wiedzą czym jest sport, którzy cieszą się nie z tego, że ktoś został pokonany, zniszczony, pobity, ale z tego, że ktoś zwyciężył pokonując siebie w trudnej próbie…jak ja, jeden z kilku tysięcy biegaczy na trasach wokół Mont Blanc.
Dziękuję Organizatorom i Sponsorom.
Pomagacie spełniać marzenia!
Dziękuję Wam moi Bliscy i Przyjaciele!
Bez Was nie miałoby to sensu, nic nie miałoby sensu...