Z jakąś niewypowiedzianą tęsknotą wspominam czas, gdy będąc dzieckiem namiętnie rozdeptywałem ostanie zaspy, słuchałem bulgotu strumieni wypływających spod śniegu i znikających ponownie w śnieżnych tunelach. Czułem moc niemal równą Stwórcy mogąc zmieniać ich koryta, budować zapory, tworząc kaskady. W skali mojej wyobraźni miały one rozmiary Niagary.
A później, gdy narty stały się przedłużeniem moich nóg wynosiłem je na resztki śniegu takie jak tu, by wykonać ostatnie wiosenne zjazdy. To najcenniejsze szusy jakie pamiętam. Może za sprawą kilku kilometrów pokonanych ze skorupami i nartami na plecach. Nie wiedziałem wtedy co to skitury. Może ich nie jeszcze było?