Archiwum miesięczne

 

próbować przebić się wzrokiem za siną kurtynę,

pozwolić ponieść się nogom,

poleżeć na rozgrzanej ziemi,

dobrze było przez tych kilka godzin,

w Bieszczadach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cytując media - najtrudniejszy bieg w Polsce.

 

 

Dla mnie takim się okazał, ale nie z powodu dystansu (tylko 70 km), ani ok. 5000m przewyższenia, bo biegałem więcej. Owszem, pod stopami piargi, schodki, ruchome kamienie... było tak źle jak nigdzie wcześniej. Jednak głównym problemem byłem ja sam, ze skurczami wszystkich mięśni jakie w nogach są. Zaniedbałem suplementowanie potasem i zapłaciłem za to największym i najdłuższym fizycznym bólem jakiego w życiu doświadczyłem. Na szczęście psycha była OK, motywacja i wsparcie jakiego nie miał chyba nikt, a dedykowany cel ukończenia biegu tak ważny, że rezygnacja nie wchodziła w grę, więc dobiegłem godzinę przed limitem.

Ale pierwszy raz i mam nadzieję ostatni, brałem udział w biegu, w którym organizator zaprosił mnie do uczestnictwa, pobrał pełne wpisowe, sprawdził, że wcześniej biegałem po górach kończąc ultra-maratony górskie i założył, że biegu nie ukończę. Co jeszcze miałem zrobić by we mnie uwierzył? To co że rywale okazali się mocniejsi? Gratuluję i podziwiam, ale od początku wiedziałem, że dla mnie zwycięstwem będzie dotarcie do mety w limicie czasu. Zmierzyłem się z dystansem, przewyższeniami, własną słabością, bólem, limitem czasu. Dałem rady. Tym razem osobiście przekonałem się, że ci którzy kończą później, w ukończenie biegu wkładają najwięcej. Kubek wody na mecie... koszulek i medali brakło...

Podziękowania:

Organizatorkom, że wymyśliły i zrobiły ten niesamowity bieg. Drobne wpadki nie przekreślają całości, a nie zdarzają się tylko tym co nic nie robią. TOPR-owcom za profesjonalizm - to dzięki nim było klarownie i bezpiecznie.
Woluntariuszom - byli wspaniali, serdeczni, tak bardzo uczynni, pomocni... brakuje słów by wyrazić uznanie i wdzięczność.
Turystom, za życzliwe traktowanie i gorący doping.
Władzom TPN, że zaryzykowali, pozwolili. Szkoda, że dojście rodzin i kibiców na linię mety (50 m od kasy) wymagało wykupienia biletu.  Pazerność czy nadgorliwość kasjerki?

Najbliższym za obecość wsparcie i wyrozumiałość.
Kolegom za wyborne towarzystwo.

Szczególne podziękowania paniom bufetowym ze schroniska w 5 stawach za uratowanie życia poprzez szybkie podanie napojów, które żołądek mógł przyjąć. Gratis i poza kolejką. Wdzięczność dozgonna, a i tak przyjdę podziękować osobiście.

 

 

Myślami ciągle w Tatrach, teraz już zastanawiam się czy to co jem, piję nie zaszkodzi mi podczas sobotniej próby. Przeglądam zdjęcia z ostatnich tatrzańskich wycieczek. Te góry stały mi się bliższe niż kiedykolwiek wcześniej. Biegnąc nie będę walczył z rywalami, podbiegami, zbiegami, kamieniami, piargami, schodkami, korzeniami. Postaram się z nimi zaprzyjaźnić, wkomponować w otoczenie. Pobiegnę ciesząc się szansą jaką znów dostałem. Będę myślał o najbliższych, rodzinie, przyjaciołach, zajomych...  o tym co w życiu ważne. Będę stawiał rozważnie każdy krok...dotarło do mnie, że będzie ich ponad sto tysięcy. Będę słuchał rytmu serca... ono mi powie jak biec... zawsze mówi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tatry, okolice Czarnego Stawu i Przełęczy Pod Chłopkiem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Tatrach

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Tatrach

 

Do startu pozostało 7 dni. Już nie muszę robić kilometrów, przewyższeń. Wypoczęte nogi niosą mnie lekko. Zdają się przesuwać ziemię do tyłu, bez wysiłku obracać całym globem. Czuję się lekki jak ptak. Znów bieganie jest przeżyciem artystycznym. Wróciło uczucie, że jestem "system mechaniczny doskonały". Przygotowałem się najlepiej jak potrafiłem. Już czuję przypływ adrenaliny. Co chwilę pokonuję w myślach całą trasę, której nauczyłem się na pamięć.

A jak będzie? Zobaczymy 17.08.

 

 

 

Fotki z Orlej Perci.

Jeśli nie...,  nie wiem co napisać...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Tatrach