Przepiękne…wzruszjące i „uduchowione” zdjęcie…tam nad złotą polaną Bóg w świetlistej poświacie nawołuje trawy, zioła, chwasty i inne wszelakie Boskie Stwożenia na wieczornę modlitwę…i jak tu można zaprzeczać, że Boga między mami nie ma? Wydaje mi się, że jest przy nas na każdym kroku, tylko czasami nie potrafimy go dostrzec, albo nie chcemy odnaleźć i błądzimy zagubieni…
Barwy odchodzącego i Pożegnania z latem to jakby też „moje barwy”, a sierpień to chyba miesiąc z którym najchętniej się utożsamiam – jeszcze bywa gorący, ale już taki wyciszony, bez całej wrzawy jaka jest na początku lata; pełen ciepłych, trochę spłowiałych od słońca kolorów; pachnący sianem, a wieczorami dusząca wonią maciejki (bądź macierzanki – nie kojarze nazwy z wyglądem kwiatka …pola pustoszeją, coraz więcej ptaków zlatuje się na wieczorne debaty… zaduma wtedy przychodzi nad tym co minęło i czy lato wpełni się wykorzystało…bo następne dopiero za rok.Z sierpniem zawsze kojarzy mi się zachodzące słońce, nawet gdy zimą widzę zachody to myślę o sierpniu, choć w kolorze są zupełnie odmienne. Tak…sierpniowe zachody…ogniste, namiętne aż duszą swoimi barwami, jakby kolejnego dnia miało już niebyć. A my wpatrzeni, zahipnotyzowani czujemy jak głaszcze nas ciepłym promieniem po twarzy, gładzi po włosach…wycisza nas swoim błogostanem, powoli usypia rozmywającymi sie nad horyontem czerwieniami…w środku radość rozpiera, uśmiech do Pana Boga się pojawia…są to chwile kiedy na krótko czuje się naprawdę szczęśliwa. Nie o wszystkim sposób napisać, przynajmniej ja nie potrafię, a chciałoby się tu jeszcze wspomnieć o krzyczącej do słońca duszy…może innym razem…może ktoś inny o tym napisze.Chyba bardziej rozbudowanej palety czerwieni jak w sierpniowych zachodach nie ma w żadnym innym miesiącu, a tych kilka godzin o zmierzchu to może najpiękniejszy czas w całym roku kalendarzowym. Ot taka refleksja mi przyszła w tęsknocie za ciepłem i diabelską czerwienią, kiedy to prawdziwe zimno i anielska biel nie chce na dobre zagościć – jakoś kaprysi w tym roku.P.S. na zdjęciu trawy jak złota nicią haftowane, a w tle królewskie czerwone atłasy się mienią i po skromnych roślinkach z pierwszego planu widać, że chyba strasznie onieśmielone są bogactwem w jakim przyszło im żyć.
~mauum
11 Czerwiec 2008 06:51
Wyglada jak obraz. Bardzo ladne. Przynosi na mysl te leniwe wieczory letnie …
~ameli
3 Luty 2007 04:06
Przepiękne…wzruszjące i „uduchowione” zdjęcie…tam nad złotą polaną Bóg w świetlistej poświacie nawołuje trawy, zioła, chwasty i inne wszelakie Boskie Stwożenia na wieczornę modlitwę…i jak tu można zaprzeczać, że Boga między mami nie ma? Wydaje mi się, że jest przy nas na każdym kroku, tylko czasami nie potrafimy go dostrzec, albo nie chcemy odnaleźć i błądzimy zagubieni…
~ameli
3 Luty 2007 03:51
Barwy odchodzącego i Pożegnania z latem to jakby też „moje barwy”, a sierpień to chyba miesiąc z którym najchętniej się utożsamiam – jeszcze bywa gorący, ale już taki wyciszony, bez całej wrzawy jaka jest na początku lata; pełen ciepłych, trochę spłowiałych od słońca kolorów; pachnący sianem, a wieczorami dusząca wonią maciejki (bądź macierzanki – nie kojarze nazwy z wyglądem kwiatka …pola pustoszeją, coraz więcej ptaków zlatuje się na wieczorne debaty… zaduma wtedy przychodzi nad tym co minęło i czy lato wpełni się wykorzystało…bo następne dopiero za rok.Z sierpniem zawsze kojarzy mi się zachodzące słońce, nawet gdy zimą widzę zachody to myślę o sierpniu, choć w kolorze są zupełnie odmienne. Tak…sierpniowe zachody…ogniste, namiętne aż duszą swoimi barwami, jakby kolejnego dnia miało już niebyć. A my wpatrzeni, zahipnotyzowani czujemy jak głaszcze nas ciepłym promieniem po twarzy, gładzi po włosach…wycisza nas swoim błogostanem, powoli usypia rozmywającymi sie nad horyontem czerwieniami…w środku radość rozpiera, uśmiech do Pana Boga się pojawia…są to chwile kiedy na krótko czuje się naprawdę szczęśliwa. Nie o wszystkim sposób napisać, przynajmniej ja nie potrafię, a chciałoby się tu jeszcze wspomnieć o krzyczącej do słońca duszy…może innym razem…może ktoś inny o tym napisze.Chyba bardziej rozbudowanej palety czerwieni jak w sierpniowych zachodach nie ma w żadnym innym miesiącu, a tych kilka godzin o zmierzchu to może najpiękniejszy czas w całym roku kalendarzowym. Ot taka refleksja mi przyszła w tęsknocie za ciepłem i diabelską czerwienią, kiedy to prawdziwe zimno i anielska biel nie chce na dobre zagościć – jakoś kaprysi w tym roku.P.S. na zdjęciu trawy jak złota nicią haftowane, a w tle królewskie czerwone atłasy się mienią i po skromnych roślinkach z pierwszego planu widać, że chyba strasznie onieśmielone są bogactwem w jakim przyszło im żyć.
~vovo
27 Grudzień 2004 17:04
Az sie czuje zapach wiatru…
~Magda
14 Wrzesień 2004 08:15
piękne